Videos

Treme

Skończyło się Treme. Nigdy nie opłakiwałem kończących się seriali. Na Twin Peaks, czy X-Files byłem jeszcze za młody, a potem nic innego nie było już dla mnie aż tak dobre i tak warte uwagi.

Serial opowiada o Nowym Orleanie po uderzeniu huraganu Katrina. Zaczyna się tuż po – kiedy kolejni mieszkańcy wracają do miasta, a ostatni sezon kończy się w roku wyboru prezydenta Obamy.

Serial rozkręca się powoli i z początku akcja nie wydaje się porywająca.
W końcu jakie dramaty się tu pojawiają?
Ktoś prowadzi knajpę, ktoś wraca do zniszczonego powodzią domu i ubezpieczyciel nie chce mu wypłacić odszkodowania, bo ubezpieczał się od powodzi, a nie huraganu, a komuś innemu ciągle brakuje na taksówkę i kłóci się z żoną.

Powolutku, po trochu. Nowe postacie, nowe wątki. Szefowa kuchni, puzonista, zbuntowany DJ, wódz nowoorleańskich indian. Po jakimś czasie zaczynają pojawiają się postacie epizodyczne – a to znany nowoorleański muzyk Kermit Ruffins, grany przez Kermita Ruffinsa wita głównego bohatera na grillu w swoim ogródku, a to Dr. John, a to Elvis Costello – i urocza scena, kiedy DJ Davis próbuje mu się wbić do stolika, a przy okazji próbuje przekonać Kermita Ruffinsa, że powinien z nim pogadać, bo to Jest Ktoś i przepustka dla niego do wielkiego świata – a Kermit stwierdza, że co on tam, on sobie tak lubi na tej trąbce tak tu i jemu to pasuje.

Jest w tej scenie coś urzekającego, fikcyjny DJ z serialu (pracujący w prawdziwej nowoorleańskiej stacji WWOZ) biegający między dwoma prawdziwymi, konkretnymi muzykami. I taki jest ten serial, oglądasz i nigdy nie jesteś pewien, czy to co widzisz, to jest coś stworzonego na potrzeby filmu, czy może autentyczna postać, albo przynajmniej odbicie jakiejś realnej postaci. Rzeczywistość przeplata się z fikcją na każdym kroku. I zanim się obejrzysz, już jesteś w tym świecie, nagle fakt, że ktoś stracił pracę albo posypał mu się związek, trafią cię do żywego, a śmierć drugoplanowej postaci naprawdę przygnębia.

Tak samo było w The Wire, poprzednim serialu twórców Treme (w Treme jako bonus mamy jeszcze częściową reżyserię Agnieszki Holland). Jednak The Wire nigdy aż tak mnie nie ujęło. Zresztą w Treme policja także jest obecna – mamy Terrego, glinę coraz mocniej zdegustowanego wszechobecną korupcją. Mamy Toni Bernette, prawniczkę zajmującą się pozywaniem Nowego Orleanu, a w szczególności NOPD – a powodów nie brakuje. Bohaterów jest oczywiście więcej – jest zakochany w Nowym Orleanie Sonny z Holandii, no i są Indianie – ze swoimi niesamowitymi karnawałówymi strojami i tańcami – i oczywiście muzyką.

Sam “Indian Red” macie w lepszej jakości tutaj

CO doprowadza mnie do najważniejszego bohatera tego serialu: muzyki. Bo muzyka jest tu obecna, a wręcz wszechobecna – na każdym kroku. Obok pojawiających się postaci, to właśnie muzyka jest głównym bohaterem tego serialu (kuchnia też pełni istotną rolę). Oczywiście jeśli ktoś nie trawi trąbi, to nie będzie miał radości z oglądania. Jest zresztą urocza scena, kiedy Sophia z niedowierzaniem patrzy na przyjezdnego dziennikarza śledczego (taki prawdziwy, nie prawicowy) który stwierdza, że w Nowym Orleanie jest niezła scena metalowa (i uroczy zespół o nazwie Goatwhore).

Najgorszą cechą Treme jest to, że się kończy. Po nim każdy inny serial ogląda się jak głupawy amerykański sitcom z płaskimi postaciami i na siłę wpychaną “wartką” akcją.

Na pocieszenie zostaje słuchanie muzyki – której na szczęście nie brakuje.

I dwie playlisty warte posłuchania:
http://open.spotify.com/user/hawkinsdp/playlist/2woDe5PKWT49irS5ajFVqP
http://open.spotify.com/user/bentomlinson/playlist/6o30gH225MUxtcDf3Y76lj